Filipiny - życie w zgodzie z przyrodą


Filipiny - ta nazwa najczęściej kojarzy nam się z południowymi wyspami, otoczonymi lazurowym morzem i rafami koralowymi, pokrytymi bujną egzotyczną roślinnością. Ów stereotypowy obraz wzbogacają jednak mieszkańcy filipińskiego archipelagu. Wyspy te zamieszkują różnorodne plemiona, które przekształcają surowy górski krajobraz ich wnętrz, tworząc niezwykłe tarasy ryżowe. Pragnienie zobaczenia miejscowych ludzi żyjących w zgodzie z bogatą, tropikalną przyrodą było impulsem do wyruszenia w środku naszej zimy na krańce południowej Azji.


Podróż rozpoczynamy od stolicy kraju, Manili. Ta kilkunastomilionowa metropolia nie należy z pewnością do najpiękniejszych miast świata, jednakże nasze pierwsze wrażenia, mimo ulewnego deszczu na powitanie, nie są negatywne. Rozpoczynamy zwiedzanie miasta dość nietypowo - od wielkiej nekropolii usytuowanej niedaleko centrum miasta. To cmentarz chiński - kilkaset kaplic grobowych otoczonych wysokim murem - oaza ciszy i luksusu w biednej manilskiej dzielnicy. Oglądamy zdobione marmurem i chińskimi daszkami kaplice, zaglądamy do bogato wyposażonych wnętrz (gdzie można nawet zobaczyć toalety!), przyglądamy się portretom złożonych w grobowcach bogatych Chińczyków.
Po powrocie do centrum odwiedzamy najstarszą część miasta - otoczoną murami dzielnicę Intramuros. Tu w końcu XVI wieku Hiszpanie założyli fort Santiago, którego pozostałości stanowią dziś największą historyczną atrakcję Manili. Poza usytuowanym wśród roślinności fortem w Intramuros pozostało niewiele śladów dawnej kolonialnej świetności. Oglądamy kościół i klasztor św. Augustyna, dom hiszpańskiego gubernatora Casa Manila, zaglądamy do katedry odbudowanej po zniszczeniach drugiej wojny światowej. Po opuszczeniu najstarszej dzielnicy Manili docieramy do "serca" miasta - parku narodowego bohatera Filipin, Rizala. Tu przychodzą licznie mieszkańcy Manili, aby odpocząć od zgiełku metropolii. Przyglądamy się miejscowym, nawiązujemy pierwsze przelotne kontakty. Ale myślami kierujemy się już ku następnemu etapowi podróży - w głąb gór Kordyliery Centralnej, najwyższego pasma górskiego Luzonu. Tam czekają na nas największe atrakcje wyspy - słynne filipińskie tarasy ryżowe ...

Po 8-godzinnej nocnej podróży rejsowym autobusem krętymi górskimi drogami docieramy wczesnym rankiem do miejscowości Banaue. Pierwsze wrażenie po znalezieniu hoteliku jest niesamowite; spośród chmur i mgieł wyłaniają się zbocza gór pocięte ryżowymi tarasami. Ryż w różnych fazach wegetacji - od kiełkujących, stojących w wodzie pędów po gęsty, zielony "kożuch" roślinności. Dłuższą chwilę podziwiamy roztaczające się wokół widoki, ale plan na dalszą część dnia mamy ambitny; chcemy dotrzeć do odległej o kilkanaście kilometrów małej wioski Batad, słynącej z amfiteatru najstarszych tarasów ryżowych na wyspie.
Wynajmujemy zatem jeepa i ruszamy w stronę Batad szutrową drogą. Biegnąca górskim grzbietem odsłania nam kolejne widoki tarasowych pól z pracującymi na nich wieśniakami, tak więc często przystajemy, aby uwiecznić te niezwykłe dla nas obrazy. Po godzinnej jeździe docieramy do górskiej przełęczy, skąd ścieżką wśród bujnej tropikalnej roślinności schodzimy do Batad. Po kolejnej godzinie dochodzimy do krawędzi kotliny i naszym oczom ukazuje się jedyny w swoim rodzaju widok - zbocza gór pocięte tarasami ryżowymi na wysokość 500 metrów, tworzące rodzaj amfiteatru, u którego stóp niemal na wodzie przycupnęła wioska. Dłuższy czas chłoniemy ten widok, uświadamiając sobie, że najstarsze z oglądanych tarasów mają 2000 lat ...

Następnego rana ruszamy miejscowym środkiem transportu, czyli naładowanym pasażerami i ładunkami jeepneyem przez góry do Bontoc. Po drodze oglądamy jeszcze wspaniałą panoramę tarasów ryżowych nad Banaue; spotykamy też ubranych w regionalne stroje przedstawicieli górskiego plemienia Ifugao.
Szutrowa droga biegnąca przez góry po ostatnich silnych opadach deszczu jest w pewnym miejscu uszkodzona w wyniku osunięcia się ziemi ze zbocza. Kierowca naszego jeepneya próbuje odważnie pokonać przeszkodę, ale grzęźnie po osie w błocie. Sytuacja wydaje się nieciekawa, ale na szczęście z pomocą przybywa nam pracująca w pobliżu koparka, która "wyjmuje" cały nasz pojazd z błota, umożliwiając dalszą podróż ...

Po dotarciu do Bontoc zmieniamy jeepneya i wkrótce osiągamy położoną w pięknej górskiej kotlinie miejscowość Sagada. Największą atrakcją Sagady są oryginalne cmentarze miejscowej ludności, tzw. wiszące trumny. Wyruszamy zatem na ich poszukiwanie, odnajdując wśród krasowego krajobrazu wiszące na pionowych wapiennych ścianach, opisane nazwiskami trumny. W okolicach Sagady można także zobaczyć nie tylko liczne tarasy z ryżowymi uprawami a także jaskinię Sumagong, z interesującymi formacjami o "erotycznych" kształtach. Nie ma tu jeszcze zbyt wielu turystów, można więc świetnie zrelaksować się wśród pięknego górskiego krajobrazu.

Po krótkim relaksie w Sagadzie ruszamy następnego rana w dalszą podróż. Naszym celem jest odległe o 135 km, położone w górskiej kotlinie miasto Baguio. Prowadzi doń jedna z najpiękniejszych tras Filipin - droga prowadząca grzbietami gór. Wyruszamy z Sagady rejsowym lokalnym autobusem wczesnym rankiem i już na początku trasy widoki z okien autobusu zapierają nam dech w piersiach: oglądamy szeroką panoramę pasm górskich, spowitych częściowo we mgle, ze zboczami pociętymi tarasami ryżowymi. Widoki zmieniają się jak w kalejdoskopie; nie nadążamy z ich fotografowaniem.
Autobus często przystaje, aby zabrać lokalnych pasażerów; wówczas możemy obserwować wsiadających a nawet spróbować tutejszych kulinarnych specjalności. Droga prawie cały czas biegnie przez wioski usytuowane na górskich grzbietach, osiągając w najwyższym punkcie wysokość 2400 m n.p.m. Po 7 godzinach jazdy, nasyciwszy się niezwykłym górskimi widokami docieramy do Baguio, miasta reklamowanego jako filipińskie Zakopane. Baguio mocno nas rozczarowuje; panuje tu olbrzymi ruch pojazdów, budynki otacza pajęcza sieć napowietrznych kabli. Jedyną oazą spokoju jest usytuowany w centrum park Burnham, gdzie wśród zieleni nad niewielkim jeziorem wypoczywają mieszkańcy miasta i przyjezdni. My również łapiemy tu chwilę oddechu, próbując specjalności miejscowej kuchni, by następnego dnia powrócić do stolicy kraju.

Z Manili wybieramy się na jednodniową wycieczkę na południe Luzonu, aby wspiąć się na wulkan Taal. Wykazujący oznaki aktywności wulkan jest położony na niewielkiej wysepce na jeziorze. Aby zrealizować nasz plan, wynajmujemy miejscową łódź, zwaną bangka i przeprawiamy się przez spokojne o tej porze dnia wody jeziora. Po dotarciu do wyspy wyruszamy pieszo w górę (pomimo ofert miejscowych skorzystania z koni). Z drogi na szczyt wulkanu roztaczają się piękne widoki wyspy, jeziora i okalających go gór, jednak najbardziej niezwykły widok ukazuje się nam po dotarciu do krawędzi krateru; w jego wnętrzu znajduje się jezioro o szmaragdowej barwie wody.
Na zboczach krateru widać oznaki aktywności wulkanu - wydobywające się ze szczelin fumarole. Chłoniemy dłuższą chwilę nastrój tego miejsca, po czym nieco niechętnie wyruszamy w dół, na brzeg wyspy. Powrót przez jezioro na stały ląd okazuje się być emocjonujący, gdyż w międzyczasie wzmagający się wiatr tworzy dość wysokie fale, zalewające czasami pokład naszej łódki. Przemoczeni docieramy szczęśliwie do brzegu, gdzie poprawiamy sobie nastrój bardzo smacznym posiłkiem: rybą tilapia z miejscowego jeziora oraz filipińskim piwem San Miguel. Pełni wrażeń wracamy wieczorem do Manili, aby następnego dnia rozpocząć drugi etap filipińskiej przygody ...
Celem drugiego etapu jest wyspa Palawan, słynąca z bujnej, tropikalnej przyrody i licznych raf koralowych. Wczesnym rankiem udajemy się na stołeczne lotnisko i wkrótce startujemy na południe. Manila żegna nas niezbyt przyjemnym widokiem - cała jest otulona smogiem - lecz wkrótce naszym oczom ukazuje się bajkowy krajobraz; spośród gęstych mgieł i chmur wyłania się wulkan Taal, który jeszcze wczoraj oglądaliśmy z bliska ... Widok jest tak niezwykły dzięki niskiemu oświetleniu, które pięknie wydobywa ukształtowanie terenu.
Po około godzinie lotu docieramy nad wąski, długi, górzysty pas lądu - to wyspa Palawan. Lądujemy w stolicy wyspy, Puerto Princesa, gdzie na lotnisku wita nas ... wojskowa orkiestra. Od razu odczuwamy tu oddech tropików - jest upalnie i wilgotno. Nie tracimy jednak czasu i po zakwaterowaniu się w sympatycznym hoteliku z widokiem na portową zatokę ruszamy wynajętą rikszą na zwiedzanie okolic Puerto Princesa.
Pierwszym celem staje się farma motyli - przyjemne, zacienione miejsce, gdzie pod wolierą wśród roślinności można zobaczyć różne gatunki tych owadów. Przyglądamy się rozmaitym egzotycznym okazom, starając się (z różnym skutkiem) uwiecznić je na zdjęciach. Drugim obiektem, do którego docieramy rikszą, jest farma krokodyli. Ciekawe miejsce, gdzie prowadzi się hodowlę młodych słodkowodnych krokodyli, stanowiących zanikający gatunek w wodach rzek Palawanu. Oglądamy więc z przewodnikiem najpierw młode osobniki w specjalnych dużych pojemnikach, a następnie większe okazy na wybiegach.
Oprócz krokodyli na farmie prezentowani są także niektórzy inni reprezentanci miejscowej fauny, m.in. świnia brodata i papugi. Pełni wrażeń związanych z fauną Palawanu na zakończenie dnia chcemy udać się na jedną z pięknych piaszczystych plaż, z jakich słynie ta wyspa. Nasz riksiarz po długiej jeździe zawozi nas na plażę o wdzięcznej nazwie Emerald Beach, która okazuje się być ... mangrowcową plażą po odpływie. Oglądamy więc wyłaniające się z wody korzenie mangrowców, ale z kąpieli w tym dniu nie skorzystamy ...

Nie zmartwiliśmy się zbytnio tym faktem, gdyż następnego dnia mamy w planie wycieczkę na koralowe wysepki w pobliżu Puerto Princesa. Wysepki usytuowane w zatoce Honda odwiedza się wynajmując na cały dzień łódkę.
Do naszej łodzi dołącza jeszcze Włoch Antonio ze swoją filipińską przyjaciółką Dalią i wyruszamy w rejs po kilku wyspach zatoki. Przybijamy najpierw do Star Fish Island, długiej piaszczystej wyspy, gdzie rafa znajduje się kilka metrów od brzegu. Następnie przemieszczamy się na Snake Island, gdzie oprócz wspaniałych widoków podwodnego świata czeka także na nas posiłek w postaci miejscowej ryby. Na zakończenie rejsu docieramy do Lonely Island, mangrowcowej wyspy, która podczas przypływu niknie pod powierzchnią wody ... My jednak odwiedzamy ją podczas odpływu, możemy więc spokojnie kontemplować uroki tropikalnego morskiego krajobrazu.

W kolejnym dniu wyruszamy z Puerto Princesa drogą biegnącą w poprzek wyspy, aby dotrzeć do położonej na zachodnim wybrzeżu osady Sabang. Droga, z początku asfaltowa, zmienia się po kilkunastu kilometrach w szutrowy trakt, przebijający się przez pasmo górskie usytuowane we wnętrzu wyspy. Po trzech godzinach jazdy przez góry docieramy na zachodnie wybrzeże i wkrótce osiągamy położoną w zatoce małą osadę Sabang. Osada wygląda jak kawałek tropikalnego raju: długa piaszczysta plaża, turkusowe morze, kolorowe łódki kołyszące się na falach, małe domki ukryte w cieniu nadbrzeżnych palm. Znajdujemy sympatyczny hotelik przy końcu plaży, składający się z prostych chatek (docieramy tam z bagażami za pomocą bawolego zaprzęgu) i późnym popołudniem wyruszamy na spacer po okolicach osady. Idąc plażą docieramy do ujścia mangrowcowej rzeki, która okazuje się być atrakcją turystyczną - można odbyć po niej przejażdżkę łodzią. Korzystamy z okazji i wraz z przewodnikiem wyruszamy w krótki rejs po rzece. Oglądamy w ostatnich promieniach słońca różne formy mangrowców; przewodnik urozmaica nam wycieczkę śpiewając piosenkę o mangrowcach. Na zakończenie wycieczki, zgodnie z miejscowym zwyczajem, sadzimy przy ujściu rzeki małe mangrowce i powracamy do naszego hoteliku, gdzie wieczorem mamy jeszcze jedną atrakcję - występ lokalnego zespołu muzycznego.
Następnego dnia mamy w planie obejrzenie największej atrakcji Palawanu - Parku Narodowego Podziemnej Rzeki. Park ten został zgłoszony do konkursu na Siedem Cudów Świata Przyrody, plasując się w głosowaniu w ścisłej czołówce zgłoszonych obiektów. Tak więc naoczne przekonanie się jak wygląda cud przyrody stało się dla nas koniecznością. W porcie osady Sabang wynajmujemy łódkę bangka i płyniemy wzdłuż wybrzeża do ujścia rzeki. Przy ujściu spotykamy tłum turystów; czekamy cierpliwie około godziny, aby po założeniu kasków zasiąść w niewielkiej łódce i wpłynąć do wnętrza jaskini, z której wypływa rzeka. Płyniemy w ciemności, rozświetlanej jedynie latarką przewodnika, który wskazuje na najciekawsze formacje skalne w kolejnych częściach jaskini. Wysokość jaskini zmienia się od 2 do 60 metrów, tworząc przestrzenie o różnych klimatach. Podróż łodzią po podziemnej rzece trwa około godziny. Gdy wynurzamy się ponownie na światło dzienne, nasz świat doznań w kwestii cudów przyrody rozszerza się o nowy obiekt, trudno porównywalny z innymi rywalami, takimi jak Grand Canyon, wodospady Iguazu czy Kraina Wielkich Jezior Mazurskich.
Czeka nas jeszcze jedna atrakcja - powrotna droga lądem do Sabangu. Droga zwana Małpim Szlakiem prowadzi od ujścia podziemnej rzeki, gdzie spotykamy miejscowe warany, przez ciekawy krasowy krajobraz, który przemierzamy korzystając z drabin i pomostów. Po dłuższej wędrówce przez las schodzimy na brzeg morza, na idylliczną piaszczystą plażę, otoczoną ciekawymi formacjami skalnymi. Miejsce jest tak urocze, że zachęca do dłuższego pozostania, ale późne popołudnie skłania nas do powolnego powrotu do Sabangu. Tu podziwiamy niesamowity spektakl kolorów podczas zachodu słońca, uświadamiając sobie, że to już ostatni nasz wieczór na Palawanie. Następnego dnia wracamy do stolicy i opuszczamy Filipiny. Pozostają nam piękne wspomnienia i uczucie niedosytu, wszak jest jeszcze tyle innych ciekawych wysp do poznania.

A zatem, do zobaczenia Filipiny!


© Copyright by Zbigniew Bochenek. Design by Jac.